Bieganie jest jedną z najbardziej naturalnych aktywności człowieka. Coraz większy procent społeczeństwa czerpie z niej wielką radość. Przemierzanie kolejnych kilometrów może z czasem stać się pasją, sportowym nałogiem, bez którego trudno funkcjonować. Ewelina Łata, rodowita woźniczanka, nie przypuszczała, że biegi będą kiedyś wyznaczać rytm jej życia. Zaczęło się niewinnie – od startów w zawodach szkolnych. Później, po kilkuletniej przerwie, wróciła na trasy i nawiązując do biegów twierdzi, że pasja jest najlepszym przepisem na życie.
EWELINA ŁATA. “NAŁÓG BIEGANIA”
Bieganie jest jedną z najbardziej naturalnych aktywności człowieka. Coraz większy procent społeczeństwa czerpie z niej wielką radość. Przemierzanie kolejnych kilometrów może z czasem stać się pasją, sportowym nałogiem, bez którego trudno funkcjonować. Ewelina Łata, rodowita woźniczanka, nie przypuszczała, że biegi będą kiedyś wyznaczać rytm jej życia. Zaczęło się niewinnie – od startów w zawodach szkolnych. Później, po kilkuletniej przerwie, wróciła na trasy i nawiązując do biegów twierdzi, że pasja jest najlepszym przepisem na życie.
PAWEŁ KRĘCIOCH: – Kiedy „zakiełkowała” w Pani pasja do biegania?
EWELINA ŁATA: – Gdy uczęszczałam do szkoły podstawowej w Woźnikach, do biegania mobilizował mnie nauczyciel wychowania fizycznego Paweł Polak. Być może widział we mnie jakieś możliwości. Uczestniczyłam w wielu biegach gminnych, powiatowych. Pamiętam, że wygrałam bieg, który miał może zabawną nazwę – Ogólnopolski Bieg Woźnicki – ale wyprzedziłam sporo rywalek. Ogólnie nieźle sobie radziłam, ale z czasem o biegach trochę zapomniałam (śmiech).
PK: Długo trwał rozbrat z tym rodzajem aktywności?
EŁ: Wróciłam do biegów po urodzeniu drugiego syna, potrzebowałam ruchu, odskoczni. Bieganie stało się sposobem na „przewietrzenie” głowy, odstresowania po ciężkim dniu. Początkowo były to przebieżki, ale z czasem te dystanse stawały się dłuższe. Przez 10 lat mieszkałam w Norwegii i tam postanowiłam zgłosić się do poważnej imprezy biegowej. W 2016 roku w Oslo wystartowałam na dystansie 3 kilometrów i to dało mi pozytywnego „kopa”. Uznałam, że się da, że chcę nadal próbować i bardzo mnie to cieszy. Po tym starcie narodziły się myśli o udziale w podobnych imprezach. Zaczęłam więcej trenować, biegać pięć kilometrów, później dziesięć.
PK: – Co uznaje Pani za swój pierwszy sukces?
EŁ: – Na pewno wynik pierwszego startu w Polsce. W Kętach wystartowałam na dystansie 5 kilometrów. Było sporo uczestników. Osiągnęłam metę i nie czekając na wyniki… ruszyłam biegiem do Wadowic, bo umówiłam się ze znajomymi, a wtedy już 5 przebiegniętych kilometrów nie było dla mnie dużym wyzwaniem (śmiech). Przed Wadowicami dotarła do mnie informacja, że zajęłam drugie miejsce, co oznaczało dla mnie, że jednak jakieś predyspozycje mam.
PK: – Wtedy zaczęło robić się dla Pani „za ciasno” na krótszych dystansach?
EŁ: – Tak. Moje myśli zaczęły uciekać w kierunku półmaratonów. Systematycznie trenowałam i chciałam spróbować czegoś nowego.
PK: – Szybko osiągnęła Pani bardzo duży sukces…
EŁ: – W 2017 roku zapisałam się do Tyskiego Półmaratonu. To była duża impreza, liczba uczestników szła w tysiące. Zostałam mistrzynią w swojej kategorii wiekowej. Dało to bardzo dużo satysfakcji…
PK: – … i zapewne pojawiły się myśli o podwojeniu dystansu, czyli o maratonie?
EŁ: – Dokładnie tak było (śmiech). Pomyślałam, że skoro inni mogą, biegają, to ja również spróbuję. Mam taki sam organizm, kwestia przygotowania go do startu.
PK: – Na czym polegały przygotowania?
EŁ: – Zaczęłam zgłębiać temat, sporo czytałam. Podpytywałam znajomych biegaczy. Nie miałam jednak czasu na to, żeby przygotować się jak profesjonalista. Bieganie jest ważne, ale pracuję, wychowuję dzieci, trenuję kiedy mam wolną chwilę.
PK: – Gdzie zaliczyła Pani swój pierwszy maraton?
EŁ: – W Krakowie, to był Cracovia Maraton w 2018 roku. Biegłam w 30-stopniowym upale. Trochę zbyt szybko zaczęłam, ale człowiek musi poznawać swój organizm, szybko wyciągać wnioski na przyszłość metodą prób i błędów. Maraton to nie 5 kilometrów, które można przebiec kiedy się chce, więc jeśli się już jest na trasie, trzeba później czerpać z doświadczeń. W tym pierwszym starcie osiągnęłam bardzo dobry wynik – 4 godziny i 3 minuty.
PK: – Nie pozwoliła Pani sobie na wiele odpoczynku, bo w tym samym roku znów wystartowała na dystansie 42 kilometrów, 195 metrów… Jak to możliwe?
EŁ: – Uznałam, że podołam (śmiech). Mam sentyment do Norwegii i tam pobiegłam drugi maraton. Wyglądało to lepiej i kondycyjnie, i wynikowo. Poprawiłam się o 20 minut. Uzyskałam czas 3 godziny, 43 minuty.
PK: – W następnym roku przyszedł czas na złamanie ważnej dla maratończyków bariery. O ile poprawiła pani rekord życiowy?
EŁ: – W Poznańskim Maratonie złamałam barierę 3,5 godziny. Uzyskałam czas 3 godziny, 28 minut.
PK: – Przed kilkunastoma dniami przebiegła Pani swój czwarty maraton, tym razem w Irlandii, gdzie organizacja stoi na bardzo wysokim poziomie. Jakie wrażenia?
EŁ: – Bardzo dobre. Przede wszystkim dosyć łatwo było mi to wszystko logistycznie ułożyć, bo mieszka tam mój brat. Nie miałam możliwości przygotowania się do tego biegu i założeniem było ukończenie go w 4 godzinach. Biegło mi się jednak bardzo dobrze, czułam się świetnie fizycznie, choć towarzyszył mi duży stres. Ostatecznie osiągnęłam czas 3 godziny, 35 minut. Zaskakująco dobry, biorąc pod uwagę, że wystartowałam „z marszu”. Przypuszczam, że przy odpowiednim przygotowaniu ustanowiłabym „życiówkę” (śmiech).
PK: – O czym myśli się biegnąc 3,5 – 4 godziny?
EŁ: – Zasadniczo o mecie (śmiech), to taka pierwsza myśl, ale próbuję zająć głowę czymkolwiek – sprawami mniej ważnymi, ale również poważnymi, życiowymi. Myślenie pomaga sprawniej i bez bólu ukończyć bieg.
PK: – Jakie przed Panią cele? Jakieś kolejne maratony, może te najbardziej prestiżowe – w Bostonie czy Nowym Yorku?
EŁ: – To marzenie, ale wcale nie jest łatwo dostać się do tych biegów. Najpierw kwalifikują się osoby z najlepszymi czasami, później decyduje losowanie, a chętni są biegacze z całego świata. Przyznam, że w tej chwili będę się jednak skupiać na półmaratonach. Korci mnie prestiżowy bieg w Berlinie, czy świetnie organizowane półmaratony w Polsce – we Wrocławiu czy Gdyni.
PK: – Opowiedziała Pani wyżej o kilku wydarzeniach, ale to oczywiście nie wszystkie starty i sukcesy?
EŁ: – Startuję dużo na krótszych dystansach. Przyznam, że mam w domu niezliczoną liczbę pucharów i medali (śmiech).
PK: – Gdzie Pani trenuje i jak często?
EŁ: – Najbardziej upodobałam sobie drogi w kierunku Zatora. Bardzo przyjemnie się tam biega. Są świetne tereny, więc przy wysiłku można również nacieszyć oko. Z treningami bywa różnie, czasem jest to 5, czasem 10 kilometrów, dwa lub trzy razy w tygodniu. Bywa tak, że nawet jeśli swoje obowiązki zawodowe czy rodzinne wypełnię dopiero o 22.00, to i tak wychodzę na trening. Mocno w tym wszystkim wspiera mnie mój mąż Waldemar, jest bardzo wyrozumiały i zawsze mnie dopinguje, wspomaga, jeśli trzeba przejmuje obowiązki. Biegam sama. Kiedyś myślałam o stworzeniu jakiejś grupy biegowej na naszym terenie, ale nie jest to łatwe.
PK: – Czym dla Pani jest bieganie?
EŁ: – To wielka pasja, takie pozytywne uzależnienie. To jest coś „mojego”, nie można tego kupić. Jeśli nie biegam, odczuwam dyskomfort. Chciałabym biegać tak długo, jak to będzie możliwe. Co ciekawe, gdy zaczynałam swoją przygodę z tym sportem, nie wiedziałam, że istnieje tak dużo zawodów na różnych dystansach. Jeśli się w to „wejdzie”, pojawia się bardzo dużo możliwości.
PK: – Swoją pasją zaraziła Pani synów, którzy też startują z powodzeniem w zawodach…
EŁ: – Chłopcy biegają od małego. Aleksander ma 9 lat, Wojtek – 8. Też mają na koncie sukcesy. Cieszą się z takiej aktywności. Jestem z nich dumna.